Moje duchowe uzdrowienie – Ania

Copyright © Rozpowszechnianie i kopiowanie wyłącznie za pozwoleniem KBWCH „Słowo Życia”.
Jeżeli potrzebujesz modlitwy lub chcesz porozmawiać z Anią, skontaktuj się z biurem kościoła lub przez facebook.

Urodziłam się w rodzinie katolickiej. Gdy byłam dzieckiem rodzice prowadzali mnie i moje
siostry do kościoła. Niestety w kościele nie czułam obecności Boga, przede wszystkim nie czułam się
dobrze w ogromnym i zimnym jego wnętrzu. Jednak odkąd pamiętam zawsze rozmawiałam z Bogiem.
Prosiłam Go o doradztwo w różnych sprawach, przepraszałam za złe uczynki, dziękowałam za sukcesy
oraz zwierzałam się jak dla przyjaciela. W życiu dorosłym było tak samo, jednak z czasem czułam, że
zaczyna mi czegoś brakować. Chciałam być jeszcze bliżej Boga, szukałam Go w różnych źródłach,
zaczęłam czytać Pismo Święte. Pewnego dnia mój przyjaciel zaprowadził mnie do Kościoła „Słowo
życia”w Białymstoku przy ulicy Warszawskiej. Gdy weszliśmy do środka powitał nas gromki, radosny
śpiew. Ludzie radowali się oddając Bogu cześć poprzez wspólny śpiew. Dla mnie, wychowanej w
kościele pełnym powagi, wszystko to było nowe. Z początku tylko się przyglądałam. Słuchałam Pastora a
jego słowa robiły na mnie ogromne wrażenie. Czułam jakby kierowane były właśnie do mnie. Z każdą
kolejną wizytą w kościele, czułam się coraz lepiej. Zaczęłam śpiewać i ogromną radość zaczęło mi
sprawiać chwalenie Boga poprzez śpiew. Z czasem zaczęłam poznawać uczęszczających tam ludzi.
Wspólnota powitała nas z ogromną życzliwością. Doświadczyłam od jej członków mnóstwa
serdeczności, zainteresowania, oraz chęci niesienia bezinteresownej pomocy. Coraz wnikliwiej zaczęłam
studiować Pismo Święte, uczęszczałam także na kurs biblijny. W Piśmie Świętym odnajdywałam
fragmenty potwierdzające naukę mojego kościoła. Po około roku przyjęłam Chrzest Wodny. To było
piękne doświadczenie, które rozpoczęło nowy etap w moim życiu – Narodziłam się na nowo.
Moje życie toczyło się dalej. Z niecierpliwością czekałam na niedzielne spotkania w kościele. W
moim życiu wszystko układało się dobrze, miałam pracę, która dawała mi spełnienie i bliskich wokół.
Może trochę przytłaczał mnie nadmiar obowiązków ale cieszyłam się, że jestem aktywna i potrzebna
innym. Z czasem jednak pojawiły się problemy ze snem, które z tygodnia na tydzień przybierały na sile.
Doszło do tego, że spałam po dwie godziny dziennie. Wkrótce zaczęło to odbijać się na moim
samopoczuciu, czułam się zmęczona i rozdrażniona. Zaczęłam eksperymentować z lekami. Wydawało mi
się, że potrzebuję zarówno tych nasennych, jak i pobudzających. Z każdym kolejnym dniem czułam coraz
większe znużenie i natłok myśli. Doszło do tego, że w którymś momencie z powodu pomieszania leków
straciłam świadomość i moi bliscy wezwali pogotowie. Trafiłam na 10 dni do szpitala. Praktycznie cały
pobyt tam przespałam. Po powrocie do domu próbowałam jakoś powrócić do normalności. Dostałam
leki ale ciągle czułam, że coś jest nie tak. Nagle, właściwie z dnia na dzień dopadł mnie ogromny smutek.
Nic mnie nie cieszyło. Źle czułam się we własnym domu, w pracy, męczyłam się także wychodząc ze
znajomymi. Wkrótce zaczęłam unikać ludzi. Dopadła mnie ogromna beznadzieja. Pragnęłam tylko
uciekać w sen. Ciężko mi było wstać z łóżka, a codzienne obowiązki przyprawiały o niemal fizyczny ból
.Chodziłam do kościoła ale nie czułam już tam dawnej radości i nie miałam siły, by śpiewać. Nie
chciałam dać po sobie poznać, że jest tak źle. Udawałam przed najbliższymi i znajomymi. Ludzie jednak
zaczęli to dostrzegać. Miałam taką pustkę w oczach. Rodzina proponowała mi pójście na terapię, ale ja
nie wierzyłam, że ktoś może mi pomóc. Myślałam Boże, czy tak naprawdę ma teraz wyglądać moje
życie?Pomóż mi Boże! Tylko na to było mnie stać. Nie modliłam się, nie dałam rady. Tłumaczyłam
sobie, że wszystko przecież jest dobrze, jestem zdrowa, mam zdrową córkę, życzliwych ludzi wokół i
pracę, która do tej pory sprawiała mi dużo satysfakcji. To jednak niewiele zmieniło. Niczym
nieuzasadniony smutek nie odchodził. Nie zrozumie tego ktoś, kto tego nie doświadczył. Uśmiechałam
się do innych, chcąc ukryć swój stan.
Pewnego dnia po nabożeństwie niedzielnym pastor powiedział, by pomodlić się za Anię. Nie do
końca wiedziałam, że chodzi o mnie. Myślałam, że być może jest wśród nas inna Ania. Nie prosiłam
przecież o modlitwę .Rozejrzałam się wokół. Wszyscy gorliwie się modlili. Zamknęłam oczy i prosiłam
Boga o pomoc. Pastor modlił się o moje uzdrowienie. Wróciłam do domu. Nie wiem czy już następnego
dnia, czy nieco później obudziłam się z niezwykłą radością. Ten przerażający smutek zniknął. Poczułam,
że wstąpiła we mnie nowa energia, prawdziwa radość życia. To było takie cudowne. Znów chciało mi się
żyć. Ponownie radość sprawiała mi modlitwa, poranna kawa, słuchanie muzyki i przebywanie wśród
ludzi. Cieszył mnie każdy nowy dzień, każdy promyk słońca. Kładłam się spać i wstawałam dziękując
Bogu za to, co mam. Dziś wiem, że było to duchowe uzdrowienie, przecież: „Gdzie dwóch lub trzech
gromadzi się w Moje imię, tam jestem pośród nich.”
Jeśli to czytasz, chcę żebyś wiedział, że nie ma pewności, że każda modlitwa od razu zostanie
wysłuchana. Czasem Bóg ma wobec nas swój plan. Nie zawsze to, co dla nas wydaje się najlepsze,

rzeczywiście jest dla nas najlepszą, Bożą drogą. Czasem musimy znieść cierpienie, by potem na nowo z
podwójną mocą odczuwać radość życia i doceniać małe rzeczy. Bóg chce byśmy wzrastali duchowo i
rozwijali w sobie cierpliwość i pokorę. Jeśli będziemy cierpliwi i będziemy słuchać jego głosu, wcześniej
czy później wyprostuje nasze życie, wprowadzi na tę właściwą drogę. Ja taką drogę i swoje miejsce
odnalazłam tu w kościele i dziękuję Bogu za to z całego serca.