Copyright © Rozpowszechnianie i kopiowanie wyłącznie za pozwoleniem KBWCH „Słowo Życia”.
Jeżeli potrzebujesz modlitwy lub chcesz porozmawiać z Magdą, skontaktuj się z biurem kościoła lub przez facebook.
Świadectwo uzdrowienia wewnętrznego (ze stanów depresyjnych)
Moje poznanie miłości Bożej miało miejsce w takim momencie w moim życiu, gdy straciłam wszystkie nadzieje na to, że cokolwiek dobrego mnie może jeszcze czekać w przyszłości, a wielkimi krokami wchodziłam w to co nazywamy depresją. Znałam ten temat bardzo dobrze z otoczenia swojej najbliższej rodziny, w której miały miejsce próby samobójcze (jedna niestety udana) i wieloletnie depresje.
Byłam osobą o bardzo niskiej samoocenie, czerpiącą swoje główne źródło szczęścia z tego co sądzi na mój temat i jaki jest dla mnie mój partner życiowy oraz tego jak się układają nasze wspólne plany na przyszłość – założenie rodziny itp. Nosiłam w sobie pustkę, którą starałam się wypełniać różnymi zainteresowaniami, podróżami, wycieczkami w góry, co dawało silne bodźce potrafiące ją na krótki moment zagłuszyć. Jako że zawsze marzyłam o małżeństwie, dużej rodzinie, to gdy w wieku 33 lat kolejny mój związek okazał się ogromnym niepowodzeniem i przyniósł mi dużo goryczy, bólu, poczucia bycia oszukaną, wykorzystaną – wpłynęło to w bardzo destrukcyjny sposób na moją psychikę. Otoczenie – rodzina, praca, gdzie wszyscy wokół mieli to o czym ja od dawna marzyłam – nie pomagało. W tamtym okresie czasu w czasie rozpadającego się związku, sama z poczucia goryczy, frustracji robiłam i mówiłam rzeczy, z których nie jestem dumna i które stały bardzo daleko od wartości moralnych, które wpoili we mnie jeszcze za dziecka moi rodzice. Dodatkowo zaczęłam chorować na insulinooporność, przeżyłam ogrom sytuacji stresowych, wskutek czego przytyłam 30kg w przeciągu 3 lat. To spowodowało, że moja samoocena totalnie szorowała po dnie i wydało mi się na tamten moment że jakiekolwiek próby budowy przyszłości takiej o jakiej marzyłam są już nierealne. Zaczęłam coraz częściej pogrążać się w depresyjnych myślach, właściwie doszło do tego momentu, gdzie codziennie płakałam, przestałam widzieć w życiu sens i nadzieję, straciłam całkowicie zdolność do dostrzegania tego co pozytywne wokół mnie. Zaczęłam wypełniać czas na siłę różnymi czynnościami – spacery, zakupy, siłownia, bezsensowne chodzenie po sklepach, oglądanie odmóżdżających tv show, żeby mieć jak najmniej czasu na myślenie o sobie, swojej sytuacji i tego w jak beznadziejnym położeniu się znalazłam. Mimo wszystko i tak, gdy się kładłam wieczorem spać dopadały mnie tak ogromne stany depresyjne, że pewnego dnia po tym jak pół nocy przepłakałam, zawołałam do Boga mówiąc że nie chcę tak dalej żyć. Dałam mu ultimatum – albo niech mnie zabierze z tego świata albo niech coś zmieni w moim życiu, bo dłużej nie dam rady żyć życiem, w którym największą moją motywacją chroniącą przed śmiercią było to aby nie zrobić przykrości mojej mamie, która i tak miała bardzo ciężkie życie. Nie potrafiłabym jej dołożyć bólu.
Na odpowiedź Boga długo nie czekałam, przyszła po ok. dwóch miesiącach. W tamtym czasie moja koleżanka Marta co jakiś czas wysyłała mi różne świadectwa ludzi którzy odmienili dzięki Bogu swoje życie, wyszli z depresji, opresji demonicznych, chorób itp., ale nie byłam nimi na początku specjalnie zainteresowana – oglądałam raczej z nudów. Wiedziałam co do owej koleżanki, że się nawróciła do Boga kilka lat wcześniej, ale nie czułam potrzeby wgłębiania się specjalnie w ten temat. Zawsze wierzyłam w Boga, ale absolutnie wykluczałam w swoim poglądzie na niego możliwość jego ingerencji w nasze obecne życie. Uważałam, że jest gdzieś daleko i niespecjalnie się nami interesuje. Z kolei tu gdzie teraz my jesteśmy, możemy być zdani tylko na siebie i na dzieło przypadku.
11 grudnia 2022r. miałam jak to często bywało w tamtym okresie, paskudny sen, w którym podobnie jak to zdarzało się nierzadko w rzeczywistości- zostałam znów oszukana, zawiodłam się na bliskich mi osobach. Obudziłam się z ogromnym poczuciem beznadziejności i od razu o tym śnie napisałam swojej nawróconej koleżance, na co ona zaproponowała rozmowę telefoniczną tego dnia wieczorem. Gdy nadszedł czas rozmowy zapytała mnie przez telefon czy chcę przyjąć Jezusa, odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że za bardzo nie wiem o co w tym chodzi. Nigdy nie byłam aktywna religijnie, nie chodziłam do kościoła, więc o tym za dużo nie słyszałam. Marta wytłumaczyła mi, że jest to akt oddania swojego życia Panu Jezusowi, akt wyznania wiary w to ze umarł za nasze grzechy na krzyżu, prośba o przebaczenie naszych grzechów i oddanie całego swojego życia Jezusowi, każdej sfery w naszym życiu. Zgodziłam się i pomodliłyśmy się, byłam wtedy w ogromnej desperacji i tak naprawdę krzyczałam o pomoc, w duchu mówiłam Jezu przyjdź, Jezu przyjdź. Pamiętam jak w momencie naszej wspólnej modlitwy poczułam przeogromny dotyk miłości Bożej, tak wielką miłość, której nie da się nawet poczuć tutaj na ziemi od innych ludzi. Moje wszystkie stany depresyjne, cała frustracja i żal jakie w sobie nosiłam zniknęły gdzieś w jedną chwilę i uleciały. Moje serce zostało wypełnione ogromnym pokojem, ufnością i nadzieją. Poczułam jakby ktoś mnie przytulał, poczułam dokładnie te emocje jakie mamy, gdy ukochana osoba nas tuli w swoich objęciach. Ten moment był totalnie nadprzyrodzony i zawsze będę miała go w sercu, wiedziałam, że w tym momencie w niebie panuje ogromna radość z tego jednego nawróconego grzesznika. Zaraz po modlitwie wyszłam na spacer z psem i w głowie miałam słowa „zostawiłem 99 by przyjść właśnie po Ciebie”. Pamiętam jak zaczął padać śnieg i zachwycałam się każdym płatkiem śniegu, całym otoczeniem, miałam w duszy taką radość jakiej nie zaznałam od dzieciństwa, a może i nigdy. Niedługo minie rok od tego cudownego dnia, dużo w moim życiu miało miejsce różnych wydarzeń od tamtego czasu, ale jedno jest niezmienne. Stany depresyjne w jakich byłam nie wróciły do mnie ani na chwilę. Miałam może 3 sytuacje, gdzie czułam jakby jakiś głos z zewnątrz do mnie mówił że jestem beznadziejna itp. Jednak to było tak sprzeczne z tym jak ja siebie już wtedy postrzegałam, że od razu się temu przeciwstawiłam i nie wpuściłam nawet do głowy. Wiem że w oczach Boga jestem wiele warta, bo jestem jego dzieckiem, obmytym z grzechu dzięki ofierze Jezusa. Dalej jest we mnie ten sam pokój i poczucie bycia kochaną jakiego doznałam wtedy – a może nawet większe. Jezus przeprowadził mnie przez wiele sytuacji w moim życiu przez ostatni rok, które nie były łatwe – takie jak śmierć mojej Ukochanej Mamy, która była mi najbliższym człowiekiem tu na ziemi. Wiem, że gdyby nie On – pogrzebałabym się w odmętach depresji po tej ciężkiej sytuacji, ale wsparcie jakie otrzymuje z Nieba jest o wiele większe niż ból, który czuję tu na ziemi. Bóg przejawił swoje wielkie miłosierdzie również poprzez to, że użył mnie do tego abym głosiła mojej mamie (która była agnostykiem) o Jezusie, aby ona otworzyła serce na Boga i finalnie na łożu śmierci pojednała się z Nim. I chociaż jej choroba skończyła się odejściem – to doskonale wiem, gdzie kiedyś się spotkamy i to co nas dzieli to tylko czas. I wiem, że teraz Mama ma w Domu Naszego Ojca tak ogromny odpoczynek i szczęście jakiego nigdy tutaj na ziemi w życiu, które przyniosło jej dużo goryczy, bólu i problemów- nie zaznała. Miłosierdzie Boga jest w tym, że widzi serca każdego z nas i będzie upominał się o nas nawet w tych ostatnich chwilach, nigdy z nas nie zrezygnuje. Dzisiaj wiem i rozumiem w pełni, że Bóg tak bardzo umiłował świat, że poświęcił dla nas swojego Syna, wydał swojego Umiłowanego na okropne tortury, męczeńską śmierć i całkowite odarcie z tożsamości – abyśmy my mogli w Chrystusie tę tożsamość odzyskać i mieli wstęp do Domu Naszego Ojca. I trudno tutaj na ziemi o większą miłość. Doznanie tej miłości, jej zrozumienie całkowicie odmieniło moje życie i pozbawiło je jakiegokolwiek poczucia samotności i odrzucenia. Jezus wszedł w każdą płaszczyznę mojego życia i w każdym obszarze zrobił „porządki”, a ja się temu poddałam, bo zaufałam Mu w pełni i wiem że On wie najlepiej i widzi więcej niż moje oczy widzą. On zawołał mnie po imieniu a ja w swoim sercu postanowiłam że za Nim pójdę. Nie chcę już znać ani żyć życia bez Niego. Bóg jest dobry, Bóg nas pierwszy ukochał, a my możemy jedynie na tę miłość odpowiedzieć. On nas nigdy nie pozostawia bez odpowiedzi, jeśli szczerze do niego zawołamy. On jest tym który zostawia 99 owiec i idzie uratować tę jedną zabłąkaną, która szuka swojego pasterza.
I Jana 4:9-10 Przez to objawiła się miłość Boga ku nam, że Bóg posłał na świat swego jednorodzonego Syna, abyśmy żyli przez niego. Na tym polega miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że on nas umiłował i posłał swego Syna, aby był przebłaganiem za nasze grzechy.
Łukasza 15:4-7 Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? Kiedy ją znajdzie, wkłada na swoje ramiona i raduje się. A przyszedłszy do domu, zwołuje przyjaciół i sąsiadów i mówi im: Cieszcie się ze mną, bo znalazłem moją zgubioną owcę. Mówię wam, że podobnie w niebie większa będzie radość z jednego pokutującego grzesznika niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują pokuty.