Moja droga do Boga – Krzysztof

Copyright © Rozpowszechnianie i kopiowanie wyłącznie za pozwoleniem KBWCH „Słowo Życia”.
Jeżeli potrzebujesz modlitwy lub chcesz porozmawiać z Krzysztofem, skontaktuj się z biurem kościoła lub przez facebook.

Moja droga do Boga – świadectwo Krzysztofa

Jako młody chłopak szukałem swojej drogi życia poprzez „próbowanie” wszystkiego, co oferuje ten świat. Bóg wówczas był dla mnie jedynie wytworem ludzkiej fantazji, raczej nie wierzyłem w Jego istnienie. Co więcej, przypatrując się życiu ludzi, którzy mienili się chrześcijanami, utwierdzało się we mnie przekonanie, że większość tych ludzi wraz z instytucją kościoła to hipokryci. Nie oznaczało to, że miałem jakiś zwichrowany kręgosłup moralny, byłem po prostu obserwatorem wyciągającym wnioski. Niestety, to co wdziałem w szeroko rozumianym kościele, nastawiło mnie niechęcią do niego samego, a także do osoby Jezusa.

Jako nastolatek buntowałem się, szukając własnej drogi życia. Byłem min. kibicem Jagiellonii, jeździłem na tzw. wyjazdy. Po jakimś czasie, ucząc się w technikum, skręciłem w stronę muzyki alternatywnej i zacząłem słuchać punk rocka, poźniej reggae i tym podobnych klimatów. Podobało mi się to. Ubierałem się inaczej, nosiłem irokeza, myślałem inaczej niż inni. Wydawało się, że znalazłem swoją drogę, odnajdywałem się w tym otoczeniu i ideologii. Chodziłem na koncerty, jeździłem do Jarocina, na imprezy, wszystkie te rzeczy sprawiały, że nauka i rodzina stawały się dla mnie nieistotne.
Palenie, picie alkoholu, marihuana, inne specyfiki, przyjaźnie damskie, to zaczynało mi już nie wystarczać. Pomimo tych wszystkich używek, zacząłem odczuwać, że czegoś mi brakuje. Miałem kolegów, słuchałem muzyki, chodziłem na imprezy, ale pojawiająca się coraz częściej pustka wywoływała pytanie o sens mojego życia. To sprawiło, że zacząłem poważnie myśleć o braniu mocniejszych narkotyków.
Kiedyś, po jakiejś imprezie, bardzo źle się poczułem. Nie mogłem wrócić do domu, więc wszedłem do jakiegoś bloku i położyłem się w piwnicy pod schodami. Cały świat mi wirował, trwało to kilka godzin, myśłałem, że umrę. I wówczas zdarzyło się coś dziwnego. Usłyszałem głos: „Nie umrzesz, ale będziesz czynił wielkie rzeczy Boże”. Jak wytrzeźwiałem zachowałem to w swojej pamięci, ale nie wiedziałm co z tym zrobić, może to moja wyobraźnia, … żyłem jak dotychczas.
Poprzez alkohol i jakieś tam tabletki, mało co nie starciłem nerek i znalazłem się w szpitalu z powodu ich niewydolności. Cudem się udało, że nerki zaczęły działać, ale ja się nie zmieniałem. Po jakimś czasie znowu przez alkohol i tabletki pękło mi coś w przełku, zalałem cały dom wymiotując krwią. Bóg znowu mnie ochronił i przeżyłem. Niestety to nie zmieniało mego serca. Wiedziałem, że stoję na równi pochyłej i świadomie idę w dół. Podjąłem w sercu dezyję, aby wyjechać za granicę i zakotwiczyć się w jakiejś komunie w Holandii. Miałem wtedy 19 lat.

W międzyczasie moja mama, widząc całe to moje młodzieńcze życie, zwróciła się do Boga i modliła się o mnie. Jak dziś mówi, nie były to modlitwy klepane, ale pochodziły z serca. Wtedy zaczęło się dziać coś dziwnego.
Pamiętam, że kilka razy wracając w nocy z koncertów czy imprez, przechodziłem przez cmentarz. Było po północy, siadywałem przy grobach i patrzyłem na te figury i myśłałem – Jak byłoby dobrze, gdyby ten Jezus był prawdziwy. Dostałem od kogoś obrazek Jezusa, ale ja chciałem czegoś, co jest żywe i realne. Troszeczkę zacząłem interesować się Bogiem, min. przez kapele (Armia, Izrael), w których tekstach pojawiały się zwroty np. „Dobry Bóg puka do twego serca, On naprawdę kocha Cię, tylko On może dać ci tą siłę, abyś mógł wyzwolić się” (1). Potrzebowałem uwolnienia, a sam byłem za słaby by sobie z tym poradzić. Zauważyłem, że na mieście są jakieś plakaty o ewangelizacji „Jezus żyje” i myśłałem, że są przecież jakieś grupy ludzi wierzących, którzy nie wyglądają jak reszta niedzielnych chrześcijan.

Był rok 1994, wiosna. Szliśmy z kolegami parkiem, wcześniej piliśmy i paliliśmy marihuanę, wydawało się, że wszystko jest ok. Nagle zauważyłem grupkę radosnych ludzi śpiewajacych Bogu pieśni. Przy nich stał nasz dawny kolega, z którym słuchałem tej samej muzyki, jeździłem do Jarocina, ale jakiś czas temu się nawrócił. I ten kolega dał nam zaproszenie na ewangelizację i odszedł. Pomyślałem sobie – Kurcze, ja tu muszę pić, palić, słucham muzy, aby mieć dobry nastrój, a tu stoją ludzie i mają to coś, jakieś szczęście … za darmo.
Po kilku dniach wziąłem z sobą kilku kolegów i pojechaliśmy na to spotkanie ewangelizacyjne. Byliśmy w skórach i glanach, ale to nikomu nie przeszkadzało. Nigdy nie słyszałem takich słów, takiego mówienia o Bogu, wiedziałem, że ci ludzie znali Boga, a Bóg był obecny. Nie ma miejsca na opisywanie tego, co się dokładnie wydarzyło, ale kiedy tam siedziałem i słuchałem o Bogu, w sercu swym postanowiłem – Ja chcę tego Boga, chcę Jezusa! Głosił wówczas zaproszony gość, był nim już nieżyjący pastor Michał Hydzik. Pod koniec padło wezwanie – Czy chcesz przyjąć Jezusa? Przyjdź do przodu! Wyszedłem, a ze mną też moi koledzy. Pomodliłem się prostą modlitwą, oddałem swoje życie Jezusowi i wiem, że On mnie przyjął. Coś się zmieniło!
Kiedy wyszedłem z ewngelizacji, moi koledzy spojrzeli po sobie i powiedzieli – Co zapalimy? Powiedziałem – Nie, ja tego już nie potrzebuję. Wyrzuciłem prawie całą ramkę papierosów do śmietnika. A oni – Stary co robisz? Będziesz nas zaraz prosił! Nigdy nie prosiłem.

Zacząłem chodzić na spotkania, które prowadził pastor – misjonarz z Brazylii. Bóg zmieniał mnie każdego dnia, a Słowo Boże – biblia była taka prosta, tak zrozumiała i tak bardzo zmieniająca moje życie. Dziwiłem się, dlaczego tak mało osób zna Boga? To było realne, przestałem zakładać swoją maskę, byłem sobą. Zacząłęm bardziej kochać ludzi, swój kraj i pragnąłem mówić o tym, kim jest Jezus. Bóg zabrał mi pragnienie palenia papierosów, picia alkoholu oraz brania innych używek. Przestałem przeklinać i szukać związków z kobietami. Bóg dał mi niezwykły pokój, swoją obecność, wiedziałem kim jestem i gdzie idę.
Mówiłem o Jezusie swoim kolegom, nawet skinheadom. Na jedną z ewangelizacji namiotowych przyszedł mój sasiąd i słuchał i patrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Później podszedł i powiedział – Wiesz myślałem, że przyszedłeś tu, aby to zniszczyć, zakłócić czy wyśmiać, ale widzę, że naprawdę spotkałeś Boga. Napisał mi na gedeonitce takie zdanie – „Wiele cudów wydarzyło się na tym świecie, ale ja widziałem tylko jeden – że ty zawróciłeś z tej drogi i oddałeś swoje życie Bogu, …”.
Z mizernego ucznia stałem się w miarę dobrym, na tyle, że nosiłem sztandar szkoły. Po skończeniu technikum pojechałem do szkoły biblijnej. Po jej ukończeniu ożeniłem się i urodziło się nam troje dzieci. Bóg pobłogosławił mnie i zaopatrzył. Zawsze służyłem Bogu, a od 2005 roku jestem pastorem KBwCh „Słowo Życia” w Białymstoku.
To wszystko z łaski Boga. Dziś wiem, że Bóg istnieje i jest dobry. Wiem też, że wielu ludzi tak jak ja ma problemy, szuka swojej drogi, ma zwichrowany i błędny obraz Boga. Nie patrz na ludzi czy organizacje religijne, ale zwróć się do Jezusa. On Ciebie poprowadzi i zmieni twoje życie.
Co zrobił dla mnie – zrobi i dla Ciebie.
To wszystko przez wiarę w Jezusa, nie z naszych uczynków, ale z łaski Boga.